- to znaczy za bardzo się nie zagłębiać w meandry psychiki terrorysty (w szerzej zakrojonym filmie penetrowałby to reżyser, byłoby to ciekawe), nie zwiększać brutalności, pozostawić film familijnym dla rodziców już pod czterdziestkę, czyli również dla ich dzieci w wieku ok.14 lat.
Zaliczyłbym "Red eye" do realistycznych filmów sensacyjnych, wbrew poniższej dyskusji o rzekomej nierealistyczności filmu (przypominam sobie np.taki "Salt" ze skokiem z wiaduktu Jolie, jakby była z gumy albo "Mission Impossible"). Historia zna zadziwiająco skuteczne terroryzowanie ludzi pośród tłumu, dziwną obojętność ludzi wokoło. Z filmów dokumentalnych o szpiegach (na Fokusie, w TVP Historii, z książek o Kuklińskim) wiem, że służby lub terroryści działają z pewną prostotą, ukazaną właśnie w tym filmie.
Osiągnięciem filmu jest dawka swoistego humoru: sprzymierzeńcem walczącej z terrorystą jest dziewczynka, ocalony Keefe zdawkowo dziękuje bohaterskiej dziewczynie i szybko znika, cały film zamykają turyści-pieniacze z samego początku "R.eye".
Witrażowe spojrzenie aktora Cilliana-terrorysty, to naprawdę poetyckie spojrzenie przypomniało mi zdjęcia terrorystów muzułmańskich z Ben Ladenem na czele - oni rzeczywiście czasem są piękni, spojrzenia mają niebiańskie, ale są wściekłymi psami. Ktoś tu nad forum napisał: "Wy też kibicowaliście Murphy'emu?" Oto, że tak w połowie zażartuję, w połowie nie, syndrom sztokholmski widza. Zjawisko Bohuna, bo i w "Ogniem i mieczem" kobiety skrycie podziwiały Bohuna, ale w "Red eye" powodów moim zdaniem było znacznie mniej niż u Hoffmana.